Czas leczył drobne rany zadane przez wątpliwe generacje. W przypadku sportowych Nissanów leczył blisko 10 lat, do chwili kiedy na globalnym markecie motoryzacyjnym, w 2002 roku pojawił się 350Z.
Stylistyka:
Czy warto było czekać? Mając na uwadze wygląd tego auta, można rzec, że tak. Długa, płaska maska, mocno pochylona przednia szyba, gwałtownie opadająca linia dachu (niezależnie czy mówimy o Coupe czy Cabrio) i krótki tył zakończony dwiema końcówkami układu wydechowego to kwintesencja japońskich aut sportowych. Rewelacyjnie prezentują się rejony wokół niskoprofilowanych opon. Wygięte jak żebra ramiona felg aluminiowych (w wersji Cabrio 17" - o jeden cal mniejsze niż w Coupe), za którymi schowano potężne złote zaciski tarcz hamulcowych. Całość wygląda nie tylko szlachetnie. Rozum podpowiada, że nie znalazły się one tam przypadkiem.
Dodatkowa porcja sushi należy się Japończykom tym bardziej, że 350Z projektowany był w Stanach Zjednoczonych w Kalifornii. Głównie dla Amerykanów, którzy, jak powszechnie wiadomo, gustu nie mają. Kilka bubli jednak przemycono. Wyglądające jak metalowe, choć w rzeczywistości wykonane z tandetnego plastiku klamki drzwi, czy prostokątny jak czołowa ściana szuflady w komodzie grill.
Mimo tych niedociągnięć "trzysta-pięćdziesiątka" to doskonały wabik na ludzką zazdrość. Podjedziesz nią pod światła, masz niemal jak w banku gwarantowane zaczepki "Szybkich i wściekłych". Wyskoczysz rankiem po bułki do piekarni oddalonej o kilometr, usłyszysz ciche komentarze: "Tak blisko mieszka, przecież mógłby się przejść". Podjedziesz odebrać dziecko ze szkoły, od razu zaczną kojarzyć cię z dealerem narkotyków. Podjedziesz pod zakład fryzjerski... .
Nie mam pojęcia, czemu tak się dzieje. Pomarańczowy kolor karoserii, do tego otwierany dach powinny na pierwszy rzut oka uświadomić wszystkim, że jesteś pozytywnie nastawiony do życia i innych ludzi. Może chodzi o status majątkowy? Ale przecież Nissan 350Z to jeden z najtańszych na rynku rasowych roadsterów. Kosztuje raptem nieco połowę tego co Lexus SC 430, czyli jakieś 190 000 zł.
Wnętrze:
Infiniti. Po drugie, że to, co znajduje się w środku nie odbiega od standardu pozostałych modeli marki. Ta sama centralna konsola, zegary i pokrętła co w Murano, średniej jakości plastiki i pseudo-pomarańczowy kolor skórzanej tapicerki, który bije po oczach bardziej niż neony w wesołym miasteczku.
Z drugiej strony ergonomia panująca w środku 350Z jest naprawdę porządna. Zegary są czytelne, na horyzoncie znajdują się też trzy mniejsze wskaźniki: ładowania akumulatora, ciśnienia oleju i odczytów z komputera pokładowego. Elektrycznie regulowane fotele są wręcz wzorowe, nie tylko wygodne, ale i znakomicie trzymające ciało w zakrętach. Wszystko masz pod ręką. Krótki drążek zmiany biegów, który kształtem przypomina joystick z ery komputerów Atari. Ręczny blisko prawego uda, po to żeby nie szukać go długo przy stawianiu auta bokiem.
Coś jest jednak nie tak. I wydaje mi się, że to wymieszany klimat luksusowo-sportowy, jaki chciano tu uzyskać. Dość nieumiejętnie. W efekcie tego dostajesz auto aspirujące do wyższej ligi, ale jednocześnie tak infantylne, że gdybyś zdecydował się podjechać na partyjkę golfa z innymi menadżerami, nie zostałbyś odebrany zbyt poważnie. Mimo tego że w miniaturowym bagażniku 350Z znajduje się instrukcja, jak umieścić dwa komplety kii do posyłania piłeczki na dalekie odległości.
Więcej szumu uda ci się zrobić pod modną dysko-zabawą, a dzięki car-audio firmy Bose może uda ci się nawet wywabić część roztańczonych ludzi z parkietu przed lokal. Tuż za fotelami, których w Nissanie 350Z jest sztuk dwie, umieszczono potężny subwoofer. Nie dość, że brzmi bardziej krystalicznie niż układ wydechowy, to jeśli rozkręcisz go nie nieco mocniej zacznie basami masować ci plecy. Pełen odjazd dla młodzieży wybierającej się na zloty tuningowe, w których to auto byłoby jedną z najczęściej podziwianych zabawek. I co ważne, do olśnienia publiczności nie potrzeba w nim praktycznie nic zmieniać.
Nissan 350Z to brutalny samochód, który gardzi niedoświadczonymi kierowcami. Ok, jest Roadsterem, więc równie dobrze może służyć za Melexa jeżdżącego po osłonecznionym bulwarze w Międzyzdrojach. Tutaj świetnie nadaje się Audi TT czy Chrysler Crossfire, nota bene bezpośredni rywale Nissana. Ale w tym aucie jednak nie o to chodzi.
Nie bez przyczyny siedzi się w nim niżej niż w wariancie Coupe, w którym i tak jeździ się własnym "siedzeniem" po asfalcie. Na montaż foteli jeszcze niżej zdecydowano się po to, żeby po kilku kilometrach ostrzejszej jazdy na głowach kierowcy i pasażera nadal panowała harmonia fryzury. Bo kiedy po 20 sekundach dach złoży się automatycznie, wciśniesz pedał gazu, to szybka jazda w konfiguracji nadwozia topless może być w tym aucie jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie mogą cię spotkać w życiu. O ile, jak powiedziałem wcześniej, potrafisz zapanować nad maszyną, która od czasu do czasu lubi sprawdzić twoje umiejętności radzenia sobie z tylnym napędem.
Do dyspozycji bowiem Nissan 350Z oddaje pokaźny pakiet wysokiej jakości mechaniki i osiągów. Pod maską gości agregat V6 - i tu ciekawostka! - od mocno rodzinnego, delikatnie burżuazyjnego Renault Vel Satisa. Ma on pojemność 3.5 l., moc 313 KM i potężny jak na jednostkę benzynową maksymalny moment 372 Nm osiągany już przy naprawdę niskim poziomie obrotów.
Jakiego kopa ma faktycznie 350Z, można sprawdzić od pierwszych metrów. Wbijasz jedynkę, kładziesz prawą nogę na przepustnicy, strzelasz z krótkiego i twardego sprzęgła, a wokół zaczyna rozbrzmiewać nakręcający dźwięk motoru, który po przefiltrowaniu przez układ wydechowy troszkę traci na swoim jazgocie. Świat za szybą zaczyna się systematycznie zmieniać. Robi się jakoś dziwnie niepoukładany i rozmazany.
Pierwsze chwile to bezustanna walka. Kto wygra? Ja czy ta pomarańczowa bestia, którą chwilę wcześniej nazwałem infantylnym samochodzikiem? W obwodzie mam do dyspozycji system ESP, który robi co może, by siła z jaką szpera spina tylny most i moc auta nie narobiły bigosu. Nissan lekko miota się to na jedną, to na drugą stronę. Jak byk na rodeo próbuje mnie zrzucić z garbu. Przy kolejnych biegach jest już nieco spokojniej, ale tak samo gwałtownie, od przyspieszania moje źrenice rozszerzają się, język cofa się do przełyku, a kark nadal trzymam tak sztywno, jakbym miał założonego HANSa. Cholera, 350Z jest naprawdę szybki. 6 s. z miejsca do pierwszej setki - zaczynam rozumieć, że ten wynik nie wziął się z kosmosu. 250 km/h to prędkość maksymalna - ograniczona elektronicznie. Sprawdzone. Nie powiem gdzie, ale zdradzę, że po raz pierwszy bałem się kierując pojazd. Nie samej prędkości, bo miałem już okazję podróżować z takową parę razy, ale tego jak 350Z zachowuje się powyżej 170 km/h. Staje się nerwowy. Mimo że trzymasz kierownicę pewnie i mocno, auto cały czas gdzieś myszkuje po drodze. Mając w świadomości to, że jest to samochód napędzany na tył po cichu zastanawiasz się, by przez mocniejszą korektę czegoś tu nie zmajstrować. Myślę, że po części to wina wagi. 1,5 tony to tyle ile może ważyć kompaktowe kombi.
Za kółkiem naprawdę ciężka robota. Układ kierowniczy jest skalibrowany tak precyzyjnie jak szwajcarska busola, ale stawia spory opór. Chyba za dużo w tym elemencie wdało się Ameryki, bo i promień skrętu jest kiepski.
Zawieszenie z kolei jest diabelsko twarde, choć widać, że inżynierowie Nissana naprawdę włożyli w nie sporo pracy. Przód i tył leży na osiach wielowahaczowych z aluminium. Do tego dochodzą stabilizatory poprzeczne i sprężyny śrubowe. Na naszych miastowych drogach jednak co chwilę twardość zawieszenia melduje się na kości ogonowej. Dość dosadnie. Reprezentant klanu "Z" robi co może, by jak najlepiej stłumić te nierówności ale to na nic. Tylko czekać, kiedy plastiki zaczną trzeszczeć. Zalety zaczynasz
dostrzegać dopiero na płaskich kawałkach trasy. Wtedy, jeśli dysponujesz wolną przestrzenią, wyłącz ESP, a przekonasz się jak długie poślizgi i inne piruety ta "drift-maszyna" jest w stanie wykonać. I sporo spalić. Podawanie limitów jest w tym miejscu zbędne, bezcelowe i w ogóle bezsensu. Nissan 350Z może spalić w mieście 11 l. ale równie dobrze i 21 l.
Podsumowanie:
Trochę za dużo w nim Ameryki. Próba przekształcenia Nissana 350Z w iście jankesowy Muscle Car odbiła się Japończykom czkawką. Jest ciężki, trudno nim skręcać, pali zbyt dużo, ma materiały średniej jakości i nadaje się bardziej do jazdy na wprost niż od lewej do prawej... po suchym. Ale ma też moim zdaniem dwie istotne zalety. Pierwsza to jego charakter - jest agresywny, bezczelny, konkretny i trzeba obchodzić się z nim po męsku. Druga to cena, która czyni zakup auta o takiej specyfice w pełni racjonalnym.
![]() | + świetne osiągi |
![]() | - średnia jakość materiałów |
Zobacz specyfikację i dane techniczne testowanego modelu
Ostatnie komentarze z Forum mojeauto.pl:
Dodaj swój komentarz +